Tak na dobrą sprawę, to
one się nawet jeszcze nie rozkręciły, a już niestety się kończą. O „Studniach
Dusz” mowa, rzecz jasna. Nie wiem od czego zacząć, bo to taka trochę przykra
sprawa, głupi blog, głupie opowiadanie, a jednak emocjonalnie czuję się z tym
związana i część mnie w tym opowiadaniu na pewno pozostała.
Zacznę może od powodów,
przez które podjęłam taką, a nie inną decyzję. Na pewno nie jest to czas ani
jego brak. Nie obrażając nikogo, ale za szczeniackie uważam tłumaczenie, że „nie
mam czasu i nie dam rady nic napisać”. Bzdura. Dla dobrego pisarza czy amatora,
czas nie powinien stanowić problemu. Jak się chce pisać i ma się ku temu spore
chęci, nie ma siły, dla której nie znajdzie się w tygodniu chociażby godziny
albo pół na pisanie. A w pół godziny można sporo już napisać. Dążę do tego, że
to nie czas mnie ogranicza. Owszem, też jestem zabiegana, nie powiem, ale
gdybym chciała, na pewno byłabym w stanie kontynuować to opowiadanie.
Problem polega na tym,
że nie mam już siły ani ochoty. Nie wiem co się stało, ale zwyczajnie się
wypaliłam. Praktycznie mogłam to przewidzieć zanim założyłam nowy blog z trzecią
częścią opowiadania, bo już wtedy miałam wątpliwości co do fabuły, ale
sądziłam, że jakoś to na bieżąco będę wszystko wymyślała i będzie git. Niestety…
Pierwsze kilka
rozdziałów przeleciało w oka mgnieniu, było nawet fajnie, były chęci, były
pomysły, przede wszystkim byli czytelnicy i było z kim na ten temat pogadać.
Potem, im rozdział dalej, tym robiło się coraz gorzej… Miałam wrażenie, że z każdą
chwilą dodawania nowego rozdziału -bardziej topiłam sama siebie. I teraz
sięgnęłam dna i już raczej z niego nie wypłynę.
Nie to, abym nie
próbowała ratować tej beznadziejnej sytuacji. Taką pierwszą próbą ratunku była
zorganizowana przeze mnie akcja w rysowanie bohaterów, co muszę przyznać, ale
wypaliło bez pudła. Przez pewien czas otrzymywałam mnóstwo mailów od chętnych
do rysowania, poznałam kilka nowych osób, postaci rysowały osoby wcześniej
przeze mnie nie znane. Odnalazły się też takie osoby, które były ze mną od
samego początku trwania opowiadań, tylko dopiero teraz (po 4 latach) się
odezwały. Także było bardzo miło. Liczyłam na to, że rysując, ludzie bardziej
będą zapoznawali się z opisami bohaterów i tym samym może ktoś zainteresuje ich
tak mocno, że sięgną po opowiadanie… Chciałam tym samym przywrócić życie temu
blogowi, który niestety, ale już wtedy powoli obumierał. Było fajnie i miło,
galeria zaopatrzona po brzegi… i skończyło się. Tak po prostu. Wszystko się przecież
kiedyś skończy.
Drugą, ostatnią deską
ratunku był gruntowny remont na wszystkich trzech blogach. Poprzez poprawienie
błędów i wstawienie nowych szablonów chciałam przyciągnąć większą uwagę ku
sobie. Chyba liczyłam na to, że jak zmienię szablon, to nagle tłum ludzi się
zainteresuje opowiadaniami i wszystko pięknie odżyje i będzie jak dawniej.
Głupie myślenie, naiwne, przyznaję, ale to już chyba była desperacja… A w takim
stanie robi się często głupie rzeczy.
Nie mam żalu do nikogo z
Was, o ile jeszcze ktokolwiek tutaj pozostał. Owszem, czytelnicy się
wykruszali, ginęli gdzieś w akcji, najbliższe mi osoby również odeszły poza mój
zasięg, straciłam z nimi kontakt i łączność. W dużej mierze to też stało się
powodem pisania tej notki, wiadomo, że pisanie opowiadania dla samego siebie
nikogo nie bawi, a świadomość, że jest się w tym bagnie samym, nie polepsza
sytuacji. Nikogo jednak nie winię. Prawda jest taka, że jakby opowiadanie było
fajne i cokolwiek warte, to nikt by nie odszedł. Tak więc to ja tutaj
spieprzyłam sprawę, otwarcie się przyznaje. Zaniedbałam to wszystko, dopuściłam
do takiego stanu. Rozdziały dodawałam w zbyt dużym odstępie czasowym, wszystko
się przez to zapominało, nie wiadomo było o co chodzi. Historia też była głupia
i bez sensu, wydarzenia naiwne i mało emocjonujące. Wiem o tym, jestem tego
świadoma. Nie biorę tutaj nikogo na litość i nie oczekuję komentarzy typu: „No
coś ty, przecież to opo było naj: lepsze, wspanialsze, genialniejsze,
cudowniejsze, same och i ach”. Po prostu przyznaję się do swojej porażki, że to
ja tutaj nawaliłam – a nie Wy. Przykro mi z tego powodu, tak jak wspomniałam na
początku – jak się coś piszę i coś się lubi, to mimowolnie zaczyna się z tym
wiązać. Lubiłam swoich bohaterów, lubię od czasu do czasu poczytać „Lawendowy
Czar” i otwarcie o tym mówię, nie zamierzam być skromna. Nie po to przez 4 lata
pisałam, aby teraz udawać, że nic a nic mnie to nie obchodzi. A właśnie, że
obchodzi. I naprawdę boleję nad tym, że nie jestem w stanie ukończyć trzeciej
części, bo pozostałe dwie uważam za całkiem udane. Porażka boli. Wmawiałam sobie
zawsze, że jak się coś zaczyna to trzeba kończyć, nie rozumiałam ludzi
zawieszających blogi, bo przecież „ja jakbym zaczęła to na pewno bym skończyła”.
Aha, na pewno. Szmatka – gadka, a w praktyce zupełnie inaczej to wychodzi.
Oczywiście, że mogę
zawiesić „Studnie Dusz”, a nie kończyć. Problem w tym, że one już od 4 miesięcy są
zawieszone, nie trzeba do tego specjalnego komunikatu. I powstaje pytanie: „Co
mi to da kiedy zawieszę?”. Odpocznę? Ja nie jestem zmęczona, ja po prostu nie
mam chęci ani pomysłów. Przybędą czytelnicy? Na pewno nie. Czytelnicy przez te
luki i długie przerwy w publikacji zapomnieli już wszystko, co było w
poprzednich rozdziałach. Jakby teraz zrobić quiz z pytaniami odnoszącymi się do
wszystkich opublikowanych rozdziałów, to zapewne większość (jak nie wszyscy) by
ten test oblali, na czele ze mną, bo nie mam zielonego pojęcia co tam było w
rozdziale pierwszym albo drugim. Dlatego zawieszenie kompletnie w niczym nie
pomoże. Zakończę ten blog w godnym stylu, mianowicie zdradzę wszystkie swoje
pomysły, które miałam do napisania w tym opowiadaniu, dowiecie się o co tak
naprawdę chodziło i skąd tytuł oraz jak miało wyglądać zakończenie tej
historii. Jednak to nieco później, teraz przypomniała mi się jeszcze jedna
ważna kwestia.
Jednego dnia, kiedy to
wylewałam na fejsie swoje żale do Nasty, podsunęła mi ona pewien pomysł.
Mianowicie zaproponowała, aby ktoś dokończył za mnie to opowiadanie. Uniosłam
się wtedy pychą, że jak to, ktoś ma pchać łapska do MOJEGO opowiadania? Nigdy w
życiu! Odpisałam chyba, że dam sobie radę sama i jakoś to pociągnę do końca.
Było to może 2, może 3
miesiące temu. Przez ten czas sporo zrozumiałam, doszło do mnie, że to już
naprawdę jest definitywny koniec i nic z tym nie zrobię. Dojrzałam chyba do
tego stwierdzenia, że może pomysł, aby ktoś napisał to za mnie, nie był taki
najgorszy. Zaczęłam niczym detektyw wypytywać dyskretnie te osoby, z którymi
jeszcze mam jakikolwiek kontakt… Ale niestety każdy wydawał mi się zbyt zajęty
sobą i własnymi problemami, aby przyjąć na swoje barki „Studnie Dusz”. Dlatego
sama nie wybrałam nikogo. Nie miałam odwagi komukolwiek tego zaproponować. Nie
mam jednak nic przeciwko temu, a nawet powiem więcej: byłabym szczęśliwa, gdyby
ktoś to za mnie dokończył, naprawdę. Jeżeli by ktoś chciał, miał ochotę, podjął
się tego – zapraszam. Ze swojej strony pomogę jak tylko będę mogła. Nie zostało
już dużo. Planowałam tak ok. 20 rozdziałów, opublikowany jest 14. To raptem 6-5
rozdziałów do napisania. Niby nie dużo, ale mnie przerosło. I oczywiście, nie
każę Wam wymyślać fabuły samemu na własną rękę. Zamieszczę tu teraz wszystko,
co chciałam by zostało zamieszczone w opowiadaniu, cały jego sens łącznie z
zakończeniem. Będzie to jednak bardzo ogólne i potrzebny jest ktoś, kto by to
pięknie spisał, dodał co nieco od siebie i tyle. Nie potępiam też własnych
pomysłów – jeśli ktoś by miał inny pomysł na fabułę, na zakończenie, proszę
bardzo. Kto wie, może nawet lepiej ktoś wymyśli niż ja. Jeśli ktoś jest chętny –
kontakty są podane na blogu, GG oraz mail. Z GG rzadziej korzystam, ale na
pewno wiadomość odczytam, wiec nie ma problemu. Okey, więc już nie zanudzam i
zapraszam do zapoznania się z wyjawianymi przeze mnie tajemnicami dotyczącymi „Studni
Dusz”:
Jak
to miało być, czym są Studnie Dusz, po co, na co, kiedy, gdzie, jednym słowem
wszystko, co siedziało mi w głowie odnośnie tego opowiadania:
1.
Studnie Dusz. Co to takiego?
To nic innego jak równoległy wymiar,
świat, w którym żyją ludzkie sobowtóry. Zaskoczeni? O to chodziło! Żadnych
duchów, żadnych dusz – typowa zmyłka czytelnika. Ba, nawet Lara dała się
wkręcić i szukała miejsca, gdzie mieszkają dusze. Widziała to w swojej głowie jako
miejsce, gdzie przebywają dusze po śmierci. Co więcej, chciałam umieścić kilka
rozdziałów, opisujących jak Lara jeździ po świecie i szuka takich miejsc
opierając się na mitach i legendach. Niestety, bezskutecznie. Takie Studnie
Dusz nie istnieją!
2.
Pamiętacie Moonlight i jej słowa do
Lary: „Nie jesteś gotowa aby przyjąć do siebie prawdę”? Pamiętacie? Jasne, że
nie, przecież było to napisane z pół roku temu jak nie więcej!
Otóż, w życiu Lary i Maykela zaczęły
pojawiać się zmarłe osoby. Coraz więcej. Najpierw ożyła mafia CMC, później Lary
matka, a kiedy pojawiła się ukochana przez wszystkich Amelka – trzeba było
dowiedzieć się, o co chodzi. Lara zabiera ze sobą dziewczynkę w podróż do
Tajlandii, aby odwiedzić znajomą Elandę, która potrafiła kontaktować się z
duchami. Chciała uzyskać informacje na temat Studni Dusz. Miała zamiar odnaleźć
je i wepchać w nie z powrotem Claire i Marca – członków mafii CMC. Niestety,
okazuje się, że Elanda nie żyje, ale jest Moonlight – jej córka, która również potrafi
kontaktować się z duchami. Ciemnoskóra zielarka nie udziela jednak Larze
informacji, twierdząc, iż ta „nie jest gotowa aby przyjąć do siebie prawdę”. W dodatku
cały czas nazywa Amelkę Parvati, co doprowadza Larę do szału. Wzburzona kobieta
wraz z dzieckiem opuszcza Tajlandię.
3.
Dlaczego Parvati?
Lara nie odpuszcza wbrew prośbom
Maykela. Wypytuje go czy Amelka ma drugie imię, gryzie ją to, że Moonlight
ciągle przekręcała imię dziewczynki. Croft domyślała się, że czarnoskóra
musiała mieć ku temu powód. I rzeczywiście, Lara odkrywa to dużo później. I to
jest w zasadzie główny sens tej historii.
Istnieje równoległy wymiar, w którym
żyją ludzkie sobowtóry. Carter się o tym dowiedział. Umarła jego siostra, umarł
jego brat. Żadna siła nie jest w stanie wskrzesić umarłych do życia. Więc ciul
z nimi. Carter postanowił odnaleźć ten świat sobowtórów, odnaleźć sobowtór
Claire i Marca i wciągnąć ich do swojego świata, tym samym wystraszyć Larę, że
rzekomo potrafi wskrzeszać zmarłych. Sam jednak niczego nie potrafi –
pamiętacie w ostatnim opublikowanym rozdziale kiedy Lara była w Upiornym Hotelu,
kobieta zauważyła, że jego podpisu brakowało w księdze Alcazara, a sam
mężczyzna nie znał Pana Życia i Śmierci. Pamiętacie? Hej, to powinniście, bo to
był ostatni rozdział. No więc podpisu brakowało dlatego, że Carter sam nie
otworzył żadnej Studni, tylko wynajął do tego żyjącą jeszcze Elandę, a potem
jej córkę Moonlight. Im to było obojętne – wiedziały, że za każdą otwartą
Studnię, Alcazar chce zapłaty w postaci duszy. One, jako osoby kontaktujące się
z duchami i maczające palce w magii i tak już były potępione. Tak więc Carter
nie stracił swojej duszy, a wypuścił Claire i Marca.
Okey, jedzmy dalej. Zabawa ze
Studniami spodobała mu się do tego stopnia, że postanowił pobawić się z Larą i
Maykelem okrutniej. Wypuścił również sobowtóra matki Lary i sobowtóra Amelki –
córeczki Maykela.
Stąd Parvati. W równoległym świecie
żyła sobie dziewczynka, wyglądająca jak Amelka Rouglas, ale nią rzecz jasna nie
była. Miała na imię Parvati. W „Lawendowym Czarze” Amelka umarła mając cztery
latka. Dziewczynka, która pojawiła się w „Studniach Dusz” wyglądała jak Amelka,
ale starsza, szacowano jej wiek na siedem lat. Wszystko się zgadza. Od śmierci
Amelki upłynęły 3 lata. W tym czasie, Parvati żyła, rosła i się zmieniała.
Kiedy Carter ją wypuścił, miała 7 lat. Pamiętacie? Dość spory kawałek rozdziału
poświęciłam na opisanie jej wyglądu, stała się wyższa, szczuplejsza,
wyprostowały jej się włosy. Wszyscy się dziwili. Nie zdążyłam wprowadzić zmian
zauważalnych w charakterze, tylko lekki zarys, ale w nowych rozdziałach
chciałam bardziej ukazać fakt, że Amelka nie zachowywała się jak dawna Amelka,
miała inne upodobania, przy tym była bardziej pyskata, humorzasta i…
nienawidziła się uczyć. W szkole jej nie szło, zbierała same złe oceny, a jej
głównym marzeniem stało się bycie modelką. Jednym słowem siedmiolatka dawała
wszystkim w kość, a przy tym tak bardzo różniła się od cichej, potulnej i
inteligentnej dziewczynki, którą Maykel i Lara znali dawniej.
I to właśnie dlatego Moonlight nic
Larze nie powiedziała. Widziała, jak kobieta nie dopuszcza do siebie myśli, że
Amelka nie jest Amelką, tylko zupełnie inną dziewczynką, że Amelka naprawdę nie
żyje. Kiedy Moonlight nazywała ją Parvati, Lara dostawała szału i poprawiała: „To
jest Amelka!”. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jest inaczej. Widząc to,
mądra Moonlight zaoszczędziła jej tłumaczenia czym są Studnie Dusz. Wiedziała,
że Lara wkrótce sama się o tym przekona.
4.
Co dalej?
Tak, zakończyłam na rozdziale 14, w
momencie, kiedy Lara znalazła się sam na sam z Carterem w ciemnym lesie pełnym
duchów, w dodatku kobieta złamała sobie żebro. Mieli spędzić w chatce Fay
tydzień, aby Lara wróciła do zdrowia. Jeszcze nie wiem czy dopuściłabym zdradę Maykela
przez Larę, ale na pewno kontakty kobiety z Carterem stały by się bliższe. Na
tyle bliższe, że Carter podał jej namiary do jednej ze Studni Dusz, chcąc, by
zrozumiała jego tajemnicę i zechciała się z nim w to pobawić. Jednym słowem,
chciał uczynić ją swoją… hm, współpracowniczką? Nie wiem jak to nazwać, po
prostu chciał, aby piękna, inteligentna Lara dołączyła się do niego i sobie
otwierali Studnie dla zabawy.
No i Lara udaje się do tego miejsca.
Trafia do rodziny, która opłakuje śmierć swojej siedmioletniej córeczki
Parvati. Larę już wtedy tknęło to imię. Bada, szuka, drąży, aż znajduje
odpowiedzi na swoje pytania: Studni Dusz jako takich z duszami nie ma, tak
nazywa się równoległy świat, gdzie żyją sobowtóry. Aby sobowtór mógł wyjść do
drugiego świata – jego odpowiednik musi nie żyć. Dla przykładu: Amelka nie
żyła, więc Parvati mogła przejść do jej świata i stać się nią i automatycznie zyskać
jej pamięć. Lara też przeszła na drugą stronę – więc jej odpowiednik w
Studniach Dusz też musiał już nie żyć.
Pomysł Cartera okazuje się totalną
klapą. Kobieta nie tylko nie zechciała z nim współpracować po poznaniu prawdy,
ale zwyczajnie wpadła w szał. Zrozumiała, że jej bliskie: matka i Amelka
naprawdę nie żyły i nic nie jest w stanie tego zmienić. Zrozumiała, że rodzina
Parvati bardzo cierpiała po stracie córki. Lara wpadła we wściekłość. Wraca do
Cartera aby obić mu mordę i…. niestety, wdzięcznie, niczym bohaterka
romantycznej powieści, upada przed nim na ziemię i po prostu traci przytomność.
Tak z niczego.
5.
Zła decyzja?
A jakże. Lara budzi się w szpitalu,
gdzie mówią jej, że jest w ciąży. Następuje chwilowa radość, szok,
niedowierzanie, ale takie pozytywne. Kobieta od razu prosi o podanie jej płci
dziecka i dowiaduje się, że będzie to dziewczynka. Lara zapomina na chwilę o
wszystkim co złe, chce jak najszybciej przedostać się do Maykela, by mu
oznajmić, że będą mieli dziecko. Nie może doczekać się, kiedy mu powie. Niestety,
po opuszczeniu szpitala, kobieta podejmuje bardzo złą decyzję: najpierw zabije
Cartera, aby jej jeszcze nienarodzone dziecko nie stało się przez niego
zagrożone. I udaje jej się, tym razem naprawdę zabija szefa mafii. Po nim,
zabija Alcazara, bo dowiedziała się, że z chwilą zabicia władcy Upiornego
Hotelu – wszystkie sobowtóry odchodzą na swoje miejsce i Studnie Dusz się
zamykają. Ponownie więc Amelka zostaje poświęcona. W „Lawendowym Czarze” przez
Maykela, teraz przez Larę. Croft wiedziała, że będzie tęskniła za dziewczynką,
ale wiedziała, że rodzina Parvati będzie szczęśliwa odzyskując z powrotem swoją
córeczkę. Zresztą, nosiła teraz pod serduszkiem dziecko Maykela – i szczerze
mówiąc, Amelka, córka innej kobiety troszkę by jej przeszkadzała w tworzeniu
idealnej rodziny. No, chamskie, nie powiem. I egoistyczne też. Ale to w końcu
Lara Croft, wszystko musi być idealne, nawet rodzina!
Więc Lara jak na skrzydłach leci do
swojego ukochanego – a tu lipa, Maykela nigdzie nie ma. Wszyscy z ekipy są w
szoku, po prostu zniknął i nie ma go od kilku tygodni. Nikt do Lary nie pisał,
by jej nie martwić…
6.
Zakończenie numer I czyli smutno i
tylko płakać
Lara jest przerażona, ponieważ
zniknięcie Maykela podejrzanie zgadza się z dniem, w którym zabiła Alcazara.
Zabicie Alcazara = zamknięcie się wszystkich Studni Dusz i powrót wszystkich
sobowtórów do swojego świata. Mija czas, dziecko w brzuszku rośnie, a mężczyzny
wciąż nie ma. Do zrozpaczonej Lary dochodzi przeraźliwa prawda: Maykel Rouglas
był sobowtórem. Kiedy zabiła Alcazara – automatycznie Maykel zniknął w swoim
świecie. Oznaczało to, że skoro razem z nią był sobowtór Maykela, to prawdziwy
Maykel Rouglas nie żył już od bardzo dawna najprawdopodobniej. Lara głowi się,
czy zdążyła poznać jeszcze prawdziwego Maykela, potem Carter go zabił i
podesłał jej na złość sobowtóra czy od samego początku spotykała się z
sobowtórem. Bardzo chciała wierzyć w tę drugą wersję, bo świadomość, że żyła z
prawdziwym Maykele, a później nawet nie wiedząc kiedy go straciła, wydawała jej
się nie do zniesienia.
Sytuacja jest o tyle beznadziejna,
że Lara jest w ciąży oraz to, że wszystkie Studnie Dusz się zamknęły wraz ze
śmiercią Alcazara i kobieta nie jest w stanie sprowadzić ojca swojego dziecka z
powrotem. A nawet gdyby była taka możliwość, to nie jest pewna, czy by to
zrobiła dla własnego szczęścia. Możliwe, że w tamtym świecie Maykel miał
rodzinę i był już szczęśliwy.
Opowiadanie kończy się tym, że
Moonlight pomaga Larze odnaleźć grób Maykela Rouglasa i Lara tak sobie stoi
obok, wieje wiatr, pada deszcz i ogólne smuty. I taka jest pierwsza wersja
zakończenia, które uroiło się w mojej głowie jeszcze przed napisaniem
pierwszego rozdziału „Studni Dusz”. Dołujące, nie powiem…
7.
Zakończenie numer II czyli Naomi
Virginia czy Akemi Virginia?
Zupełna odwrotność zakończenia numer
I. Lara powybijała Alcazara i Cartera, Studnie Dusz się zamknęły, sobowtóry
wróciły na swoje miejsce. Maykel nie był sobowtórem i tak oto spotkała się w
końcu ta urocza dwójka.
Opowiadanie kończy się wielkim
przyjęciem, na które zjeżdża się cała rodzina. Wszyscy wręczają Larze kwiaty,
wszyscy gratulują jej i Maykelowi. Ekipa, czyli Rob, Sven, Will i Morgana (tak,
miała dojść nowa postać, policjantka o imieniu Morgana będąca dziewczyną Svena)
nic nie rozumieją. Nie wiedzą z czego taka pompa i taka impreza. Wścibski Sven
pyta o to ciotkę Emmę. Wygadana ciotka oznajmia mu, że uroczysty obiad
niedzielny i przyjęcie to tradycja znana w rodzinie Croftów od pokoleń. Oznacza
to, że albo Lara i Maykel wezmą ślub albo urodzi im się dziecko. Cała rodzina i
ekipa głowi się, która to opcja zostanie wprowadzona w życie.
No i w końcu ciekawość wszystkich
zostaje zaspokojona, wstaje urocza para i oznajmiają wszem i wobec, że będą
mieli dziecko. Jest szał, ogólna radość. Ciotka Emma już wybiera imię dla
dziewczynki, rozkazując, by maleńka przyjęła imię po matce Maykela, czyli
Virginia. Niestety imię dla córeczki Lara z Maykelem mają już wybrane, ale
zgadzają się, by ich dziecko przyjęło imię Virginia jako drugie.
Od samego początku pisania „SD”,
miałam w głowie imię Akemi i postanowiłam, że tylko tak będzie nazywała się
córka Lary i Maykela. Ślicznie, długo nie zmieniałam koncepcji. Miała być Akemi
i już.
Latem przeczytałam jednak pewną
powieść, w której czteroletnia bohaterka miała na imię Naomi. Imię tak strasznie
mi się spodobało, że już nie wiem, jak nazwać córkę Lary i Maykela. A Wy, jak
sądzicie? Akemi czy Naomi? Pozostawmy ten wybór osobie, która podejmie się
dokończenia „Studni Dusz”. Według mnie, gdybym to ja to napisała, chyba
zostałaby Akemi.
I to już koniec, w ten sposób
została zakończona przeze mnie trzecia część przygód Lary i Maykela. Myślę, że
godnie to zrobiłam, mimo wszystko… Jeżeli nie znajdzie się nikt, kto mnie
zastąpi, wiecie już co i jak miało być. To dużo lepsze rozwiązanie niż pozostawić
bloga na wieki z rozdziałem 14. A jeżeli ktoś zechce kontynuować tę historię…
cóż, śmiało korzystajcie z tego, co napisałam, z tych pomysłów, które chciałam
wprowadzić. Wybierzcie jedno z dwóch zakończeń, nie wiem, które jest lepsze.
Byłoby mi bardzo miło. Proszę pisać na maila albo GG, tak jak wspomniałam,
postaram się ze wszystkich sił wspomóc przy pisaniu, gdyby ktoś oczywiście
chciał.
Na samiutki koniec podziękuję, że
mogłam tu być i że Wy byliście ze mną. Mam nadzieję, że ktokolwiek chociaż
zapamięta, że była kiedyś taka jedna z nickiem Pati-Ann, która napisała „Przeklętego
Xiana” oraz „Lawendowy Czar”. Trochę się czuję, jakbym już umarła, ale po
części wirtualnie tak się stało. Nic już nie piszę, nie komentuję u innych
(zresztą nawet nie ma co, bo nikt nic nie pisze…). Koniec biadolenia. Dzięki za
wszystko! Trzymacie się!