Jak zwykle kilka słów ode mnie przed
rozdziałem. W galerii pojawiły się nowe prace, zapraszam do obejrzenia w
imieniu wszystkich członków ekipy. Dziękuję Wam wszystkim za chęci, a przede
wszystkim za te piękne prace, które tworzycie i już stworzyliście. To dzięki
Wam ta galeria jest tak rozbudowana i kolorowa. J
Chcę także zwrócić uwagę, że w
linkach pojawiły się adresy nowych blogów o Larze Croft, na które serdecznie
zapraszam. Jest to blog Izy,
figurującej w naszej działalności rysowniczej jako zavi99 (http://tomb-raider-black-skull.blogspot.com/). Opowiadanie dopiero się rozwija,
ale już teraz wygląda obiecująco, dlatego gorąco polecam! Są też blogi Oli (olka01555), które są już zakończone, ale niestety zbyt późno je
odnalazłam, by zdążyć na bieżące odczytywanie i czekanie na publikacje. Są to
trzy części, część pierwsza: http://traodgold.blog.pl/ , kontynuacja: http://trdemonhunter.blog.pl/
i „kontynuacja kontynuacji”: http://trtempleofnameless.blog.pl/. Mimo że opowiadania są zakończone,
zachęcam do przeczytania, są krótkie i naprawdę interesujące. I z tego, co mi
wiadomo, autorka pracuje już nad czwartą częścią tej serii, tym bardziej warto
wiedzieć, co działo się w poprzednich rozdziałach! J
A teraz zapraszam na mój rozdział
trzynasty, mam nadzieję, że nie pechowy! J
Rozdział
13 – „ Na tropie pani archeolog”
- No i pamiętaj, w tym lesie, na tym
drzewie, będzie teleporter. Wygląda jak lustro, ale nim nie jest – powtarzał
jej przez telefon Rob.
-
Wiem, ja tam już byłam, więc dam sobie radę – odpowiedziała Lara, pakując się.
Kiedy tylko mężczyzna powiedział jej, że aby dojść do Alcazara, to trzeba
przejść przez dziwny las z teleporterem na drzewie, od razu poczuła się jak w
domu. Nie dalej jak trzy lata temu była w tym miejscu, gdy szukała Mitu.* Rob
co prawda podał jej inną drogę przedostania się w to miejsce, jednak ona wolała
dojść tam tak samo jak dawnej. Mianowicie – przez chatę Fay znajdującą się na
szczycie Himalajów. Bardzo chciała odwiedzić dawny dom matki Amelki i szczerze
ubolewała nad tym, że Fay już tam nie było.
- Alcazar jest całkiem przyjemny, jak go nie
wkurzysz – informował ją dalej Rob. – Chwilami miał morderczą minę, nie powiem,
ale ogólnie wydawał się całkiem sympatyczny.
-
Powtórz mi, jak mam się dostać do tej jego komnaty – poprosiła kobieta,
trzymając słuchawkę opartą na ramieniu, a dwoma rękoma składając w kostkę
grubą, zimową kurtkę.
-
Musisz bardzo na siebie uważać – zaczął poważnie mężczyzna. – Jak coś ci się
stanie, to po pierwsze będę miał cię na sumieniu, a po drugie sam długo nie
pożyję, bo Maykel mnie zabije.
-
Do rzeczy, Rob – ponagliła archeolożka, zapinając torbę.
-
Musisz przejść przez armię poddanych Alcazara. Mówiłem ci. On stosuje chyba
jakieś iluzje wzrokowe niczym Copperfield. Przez korytarze przesuwają się
duchy, szkielety, a w powietrzu latają kosy, siekiery i noże. Te drugie są
chyba prawdziwe, bo mnie skaleczyły. I nie wsiadaj do windy, pamiętaj! Zawiezie
cię gdzie chcesz, ale nim zdążysz wyjść, zerwie się i spadnie na dół. Dlatego
musisz bardzo uważać, to miejsce pełne jest pułapek! Jeżeli uda ci się je
ominąć, powinnaś dojść do złotych drzwi. To za nimi znajduje się komnata
Alcazara.
-
Dzięki, Rob – odparła Lara, a potem westchnęła ciężko. – Jak myślisz, skoro ten
Alcazar jest dość przyjemny, to czy poda mi lokalizację Studni Lilly? – zaczęła
z innej beczki.
-
Nie wiem – odpowiedział szczerze mężczyzna. – To, że jest miły, nie znaczy, że
pomocny. Możesz spróbować. Liczę na ciebie. Wiesz, ty masz łatwiej, bo jesteś
kobietą.
-
A co to ma do rzeczy? – zdziwiła się Croft, biorąc torbę i wychodząc z nią na
korytarz.
-
No jak to co?! – Rob głośno się roześmiał. – Ładnie się uśmiechniesz, pokażesz
dekolt i od razu ci facet poda te informacje!
-
Aha, tak kombinujesz! – Archeolożka też się zaśmiała. – W takim razie może od
razu pójdę tam w bikini? Co? Zwiększy to moje szanse na sukces?
-
Powinno – przytaknął mężczyzna. – Ale
będzie ci zimno na stokach Himalajów. Słuchaj, kiedy Maykel ma samolot? –
Zmienił nagle temat. – Giniemy tu bez niego. Z Willa taki szef jak nie powiem
co.
-
Za dwie godziny – odpowiedziała kobieta, ciesząc się w duchu, że to jej facet
był taki niezbędny do prawidłowego funkcjonowania ekipy. Oczywiście, nie powie
mu tego. Jeszcze by mu sodówa uderzyła do głowy. - Jutro po południu u was
będzie, to zrobi ze wszystkim porządek.
-
No ja myślę. Dobra, to powodzenia życzę i daj znać jak już czegoś się dowiesz.
-
Jasne, trzymaj się. – Lara włożyła słuchawkę do kieszeni. W korytarzu, Maykel
rozmawiał z Zipem. Na jej widok, pożegnał się z ciemnoskórym i podszedł do niej
z wyrazem zmartwienia na twarzy.
-
To beznadziejny pomysł, wierz mi. – Powitał ją
-
Lepszego nie ma – odparła krótko archeolożka, nie dając się zbić z tropu.. –
Chyba, że ty masz inny?
-
A mam. Odnajdźmy i po prostu zabijmy Cartera i jego spółkę.
-
No to dokładnie to teraz robimy - odrzekła Lara lekko i zarzuciła jakby nigdy
nic torbę na ramię. – Najpierw tylko sprawdzę te Studnie Dusz – dodała. – A później
zrobimy dokładnie tak jak mówisz
-
Nie bądź bezczelna – zdenerwował się czarnowłosy. – Dobrze wiesz, że nie o to
mi chodzi. Cały ten twój kretyński pomysł sprowadzi na nas tylko większe
kłopoty. Jesteś tego w ogóle świadoma?
-
Już mnie tak nie uświadamiaj. – Lara prychnęła prześmiewczo i minęła mężczyznę
razem ze swoją torbą i małym plecaczkiem. – Wiem, co robię.
-
Lara, ten pomysł naprawdę jest do chrzanu, chyba najgorszy z tych twoich
ostatnich. - Rouglas nie zamierzał odpuścić, jednocześnie bezradnie patrząc,
jak krzątała się obok swoich bagaży.
-
Co z tobą? – warknęła niemiło, przelotnie na niego zerkając. – Chyba muszę się dowiedzieć
w jaki sposób Carter ożywia tych wszystkich ludzi, nie? Jeśli tego nie
sprawdzę, zabijemy ich, a na drugi dzień zapukają do naszych drzwi i powiedzą
nam „dzień dobry”. Tego właśnie chcesz?
Maykel
wciąż był nieugięty:
-
To jednak, jakby nie patrzeć, ale mieszanie się w jakieś siły nadprzyrodzone –
powiedział. – Mało nam było Klątwy ostatnimi czasy?
-
Tym razem nikomu nic złego się nie stanie – zapewniła go Lara i ruszyła w
stronę drzwi wyjściowych.
Mężczyzna
chwycił ją jednak za nadgarstek.
-
Amelka ma być żywa, rozumiesz? – zażądał, wbijając w nią groźne spojrzenie. –
Raz już ją straciliśmy, teraz dostaliśmy drugą szansę i mam nadzieję, że tym
razem ty tego nie spieprzysz.
-
Spokojna głowa. – Croft uwolniła rękę z uścisku. – Ona jest dla mnie tak samo
ważna jak dla ciebie i nie pozwolę, by stało jej się coś złego.
-
Świetnie. I jeszcze jedno. Ty też masz tu wrócić cała i zdrowa.
-
Nic nikomu się nie stanie – powtórzyła kobieta ze znudzeniem. Przelotnie
pocałowała Maykela w policzek, myślami błądząc już zupełnie gdzie indziej. –
Muszę jechać, bo samolot mi ucieknie.
-
Dzwoń w razie problemów – wyraził swoją ostatnią prośbę Rouglas i patrzył, jak
Lara wsiadła do samochodu i odjechała na lotnisko. Mimo jej wszystkich
zapewnień, ciągle miał złe przeczucia. Niepotrzebnie zaczęła mieszać się w
sprawy Cartera. Jednak gdy Croft coś już sobie postanowiła, nie było takiej
siły, która by ją od tego pomysłu odwiodła.
***
Podróż do Katmandu minęła całkowicie
bezproblemowo. Lara wysiadła na lotnisku, gdzie czekała już na nią taksówka.
Kierowca zawiózł ją pod sam hotel, w którym miała już zarezerwowany
telefonicznie pokój. Zostawiła swój bagaż, zabierając do plecaczka tylko broń i
klucz do Studni Duszy Lilly. W rękę wzięła grubą, zimową kurtkę, bo wiedziała,
jakie warunki panują na stokach Himalajów, a do kieszeni spodni schowała
telefon.
W wysoko zaczesanych włosach, szarej
bluzce na krótki rękaw, czarnych spodniach i mocnych butach ukazała się
pilotowi, który czekał już na nią przy zarezerwowanym dla niej helikopterze. Nieco
zdziwiony wyborem trasy, przez cały lot usiłował wpoić jej, że miejsce, które
wybrała, nie nadawało się do niczego, ani do obserwacji widoków ani do
wspinaczki. Lara słuchała go piąte przez dziesiąte, wcale nie zważając na jego
słowa. Ubrała kurtkę, gdy wylądowali we wskazanym miejscu i pożegnała się z
marudzącym pilotem.
Znajdowała się na jednym ze stoków
Himalajów. Targana przez silny wiatr, uszła kawałek, usiłując wypatrzyć coś
przez padający śnieg. Wierząc swojej intuicji, podążała przed siebie. Po chwili
znalazła się w miejscu, gdzie leżały szczątki samolotu, który rozbił się tu
ponad 20 lat temu razem z nią i Amelią Croft na pokładzie. Tym razem, Lara nie
zatrzymywała się przy porozrzucanych kawałkach maszyny. Na chwilę obecną, nie
miała nad czym tu dumać: wiedziała, że jej matka przeżyła tę katastrofę i wciąż
żyje, przetrzymywana przez Cartera. Minęła szczątki samolotu i skierowała się w
stronę pewnej dróżki, prowadzącej pod górkę. Już wiedziała, że szła we właściwą
stronę. Owa ścieżynka, mimo padającego śniegu, nie była nim zasypana. Croft
wiedziała, że zielona droga prowadziła do magicznego miejsca, jakim
niezaprzeczalnie była chata Fay.
Im dalej szła dróżką, robiło się cieplej.
Lara pamiętała, że naokoło drewnianego domku Fay nigdy nie leżał śnieg, a trawa
była wiecznie zielona. Już po niedługiej chwili mogła zdjąć z siebie kurtkę i
pozostać w samej bluzce o krótkim rękawku. Z daleka dostrzegała już polanę i
ten piękny krajobraz rozciągający się wokół. Wszystko było jak za dawnych lat,
ani jednej zmiany. Niewielki wodospad huczał i szumiał, a strumyk żwawo płynął
za niewielką, drewnianą chatką, stojącą na środku zielonej polany. Jedyną
różnicą było to, że z komina chatki nie unosił się już wesoły, szary dym, a
właścicielki tej pięknej posesji od trzech lat nie było na Ziemi wśród żywych.
Kobieta ostrożnie przeszła po zielonej
trawie aż do drewnianych drzwi niewielkiego domku. Pukanie nie miało
najmniejszego sensu, więc powoli weszła do środka. Pomieszczenie było takie
same, w którym 24 lata temu przebywała jako zabłąkana, dziewięcioletnia osóbka
i w którym gościła 3 lata wstecz, spotykając się z Fay w celu rozwiązania Klątwy.
Archeolożka odłożyła niepotrzebną już kurtkę na drewniane łóżko i chwilę
pochodziła po pomieszczeniu, zbierając siły przed nową wędrówką. Wypakowała z
plecaczka kabury z bronią i przypięła je w talii i na udach, by mieć pistolety
w zasięgu ręki. Teraz mogły być jej potrzebne. Klucz schowała do kieszeni
spodni, a plecaczek położyła obok kurtki na łóżku. Wiedząc, co czaiło się za
tylnym wyjściem chatki, wzięła głęboki wdech i powoli otworzyła drewniane
drzwi.
Trzy lata temu również nie wiedziała,
na jakiej działało to zasadzie, ale podobnie jak wtedy, teraz powitała ją
głucha noc, mimo że przyszła do chatki za dnia. To miejsce tętniło magią i
nienormalnymi wręcz zjawiskami. Przed nią rozciągał się ogromny, mglisty las, a
nad nim wisiała srebrna tarcza księżyca. Jakieś nocne ptaki huczały ponuro, a
wiatr szumiał delikatnie, jakby coś szepcząc prosto w jej kobiece ucho. Lara
wiedziała, że najgorsze dopiero nastąpi za chwilę. Ruszyła naprzód kierując się
w stronę lasu i mocniej ściskając pistolety przy bokach. W końcu dostrzegła to,
co spodziewała się zobaczyć.
Były to dziwne postacie, które nie zwracały na
nią zbytniej uwagi. Poruszały się przed wejściem do mglistego lasu… szare,
bezbarwne, ponure. Drzewa prześwitywały przez ich ciała. Część z nich latała
nad wysokimi konarami, tworząc nad lasem siwe smugi, przypominające kłęby dymu.
Ale nie był to dym. To były duchy. Lara zdawała sobie sprawę, że jest otoczona
samymi duszami, które nie wyglądały na szczęśliwe. Nie miała zbytniej chęci
przebywać między nimi sam na sam, ale była do tego zmuszona.
Dusze, jakby usłyszały jej kroki, zaczęły sunąć ku niej, wydając z siebie
odgłosy szeleszczących piór ptaka w locie. Ignorując wyciągane w jej stronę
szare ręce, Lara zbliżała się do wejścia do mrocznego lasu. Przejście przez
niego nie było łatwe. Za krzakami, za drzewami, na ścieżynkach – wszędzie
sunęły „żyjące swoim życiem” szare dusze zmarłych. Część z nich latało nad głową
archeolożki. Kobieta, gdy już przyzwyczaiła się do towarzystwa dusz i otoczenia
mrocznego lasu, zainteresowała się rosnącymi tu drzewami. Pamiętała, że na
jednym z nich znajdował się teleporter. Nie mając lepszego pomysłu, zaczęła
obchodzić wszystkie podejrzanie wyglądające drzewa i zadzierać głowę do góry.
Ten teleporter miał zaprowadzić ją przed Upiorny Hotel, siedzibę strażnika
życia i śmierci – Alcazara.
***
- Jesteście pewni, że to tu zniknęła?
- Tu.
- Jesteście
pewni?
- Tak.
- To szukajmy
jeszcze raz!
- Nie mam już
siły! – jęknęła Cornelia i położyła się na wilgotnej, leśnej ściółce. Zmęczona
i spocona, spod przymrużonych oczu przyglądała się latającym nad nimi duchom. –
Już z pięć razy czegoś tutaj szukaliśmy, a tu nic oprócz tego cholernego drzewa
nie ma!
Carter, Marc i
Claire usiedli obok niej, myśląc i skubiąc trawę.
- Jak to
możliwe, że przed chwilą tu była, a później rozpłynęła się w powietrzu? –
Odezwał się na głos Carter. Przygryzł wargi i pokręcił głową, aż jego jasne,
platynowe włosy się zakołysały. – To nienormalne. Coś tu nie gra.
- A może ona
poszła dalej prosto, tylko mgła nam ją przesłoniła? – domyślała się Claire,
wytrzeszczając swoje wielkie, kocie oczy.
Marc popatrzył
na nią z politowaniem.
- Przecież tu
nie ma mgły – odpowiedział.
Claire
rozglądnęła się wokół.
- Rzeczywiście
– przyznała z ciężkim westchnieniem.
Siedzieli
dalej, usiłując wymyślić coś sensownego.
- Tu jest
tylko to drzewo – powtarzał się Marc.
- Skoro tu
jest tylko to drzewo… – Carter podniósł się z ziemi i podążył w stronę rośliny.
– To tylko ono musi coś znaczyć. Nie ma innej opcji.
Wszyscy
zerknęli na potężne drzewo, rosnące na małej polance w oddali od innych drzew.
- Ja tam nie
wejdę – poinformowała obecnych Cornelia, wstając i zaciągając na uda króciutką mini.
– Mam za krótką spódnicę.
- Nikt cię nie
prosi – warknął do swojej dziewczyny Carter i udowadniając, że nic a nic nie
obchodziło go, cóż Cornelia robić zamierzała, chwycił jedną ręką gałąź,
podciągnął się i po chwili już cały znajdował się na wysokim drzewie.
Claire i Marc
ochoczo podbiegli bliżej i zadarli głowy do góry.
- I co,
widzisz coś?! – krzyknęli jednocześnie.
- Tak. Liście
i gałęzie. – Brzmiała odpowiedź.
- Nie
wydurniaj się!
- Ja się nie
wydurniam, bo co mam niby widzieć? Głupie pytanie – głupia odpowiedź. Dajcie mi
latarkę. – Spod gęstych konarów wynurzyła się jasna dłoń Cartera.
Claire
wcisnęła w nią latarkę i nastała chwila głębokiej ciszy.
- I co,
widzisz coś? – odezwał się w końcu Marc.
Nie było
odpowiedzi.
- Carter?!
Widzisz coś?! – podjęła kociooka, opierając dłonie na swych szczupłych
biodrach.
Cisza.
- Carter?! Co
się dzieje?!
- Zobaczcie,
światło latarki zniknęło! – zauważyła Claire.
- Carter?!
Odezwij się! – odezwała się przestraszona
Cornelia, z rozpaczą zadzierając swą złotą główkę do góry. Wszak to jej
ukochanemu działa się właśnie krzywda!
- Carter?!
Carter?! – zaczęli wołać na zmianę.
- Wcięło go! A
niech mnie, drzewo go wcięło! – Lamentowała Claire.
- Wchodzimy! –
zadecydował Marc.
- Gdzie?! Na
drzewo?! – Przeraziła się Cornelia.
- Nie, na
dupę, wiesz?! – Marc z nerwami chwycił gałąź i podobnie jak Carter, po chwili
znalazł się na górze. Claire uczyniła to samo.
- Ale ja mam
za krótką spódnicę! – darła się blondynka z dołu.
- Carter,
jesteś tu?! – Rodzeństwo nie zwracało na Cornelię najmniejszej uwagi.
- Ej no, bo ja
nie wejdę! – Dalej panikowała jasnowłosa.
Marc pierwszy
stracił cierpliwość:
- Właź na
górę, idiotko! – rozkazał wściekle. – Ale już! Bo tak cię trzepnę, że wszystkie
gwiazdozbiory z bliska zobaczysz!
Podziałało.
- Jezusie nazareński…
- Cornelia zaczęła nieudolnie się wspinać. Raz już spadła na dół, teraz próbowała
po raz drugi.
- Zobacz,
Marc! – Claire wskazała bratu niecodzienny widok. Na jednej z gałęzi wisiała
gładka, błyszcząca, owalna tafla.
Marc
przyświecił w nieznany obiekt latarką.
- Lustro? –
zdziwił się. Zręcznie przedostał się na gałąź z lusterkiem, wyciągnął rękę, dotknął
gładkiej powierzchni i…
- Aaaa!!! –
zaczęła piszczeć Claire. – Wcięło go! Słyszysz, kretynko?! – zwróciła się do
blondynki wchodzącej na drzewo. – Marca wcięło do środka!
- Że jak? –
Zadyszana Cornelia stanęła obok kociookiej dziewczyny z kasztanowymi lokami.
- Że srak! –
parsknęła tamta, żwawo przyskakując do tafli na przeciwległej gałęzi. – Ja
wchodzę, a ty rób co chcesz! – poinformowała i nim Cornelia zdążyła mrugnąć –
zniknęła we wnętrzu tego dziwnego obiektu. Blondynce nie pozostało więc nic
innego, jak zrobić to samo, bo panicznie bała się zostać w samotności w tym
strasznym lesie.
Kiedy wylądowała po drugiej stronie,
boleśnie uderzając plecami o podłoże, trójka rodzeństwa knuła kolejne
posunięcie.
- Croftowa na
pewno tam poszła! – mówił pewny tego Marc, wskazując na ogromny budynek przed
sobą.
- To my też
idziemy! – ekscytowała się Claire, omal nie podskakując z radości niczym mała
dziewczynka.
- Ciekawe,
czego Lara tam szuka? – zastanawiał się na głos Carter, jako jedyny z
towarzystwa nazywając Larę po imieniu, a nie po nazwisku.
- Jak to
czego? – Roześmiał się Marc. – Studni Dusz! Już ja widziałem jej minę, gdy
pokazaliśmy jej matkę na pogrzebie! Mało się nogą nie przeżegnała! Mówię wam!
- No! –
zawtórowała Claire, odgarniając z twarzy kasztanowe loki. – A Maykel już pewnie
odnalazł swoją córcię! Mogę się założyć o co chcecie, że Croftowa połknęła
haczyk i zainteresowała się Studniami!
- Czyli jeśli
dobrze pójdzie, łatwym kosztem dowiemy się jak je otwierać! – mówił dalej Marc. – Croftowa się dowie, jak to robić, a
potem powie nam! A potem ją sprzątniemy! Czy to nie genialne?!
- Więcej niż
genialne, nikt by na taki pomysł nie wpadł oprócz nas! – Pochlebiała sobie
Claire.
Tylko Carter
się nie cieszył. Stał z rękoma w kieszeniach dżinsów i w zamyśleniu patrzył w
stronę mrocznego budynku. Wiatr poruszał jego jasnoblond włosami.
- Larze nic
nie zrobimy – odezwał się nagle, przenosząc zabójczy wzrok na swojego brata. – I
mam nadzieję, że zrozumiałeś, co oznacza nic jej nie robić. Prawda, że
zrozumiałeś?
Marc wyglądał
na osobę, która miała ochotę zaprotestować, ale się powstrzymał. Nawet on jako
brat wolał nie sprzeciwiać się Carterowi Millerowi. Skoro młodszemu braciszkowi
uwidziało się pozostawienie przy życiu tej długowłosej archeolożki, to musiało
tak być. Do rozmowy włączyła się wciąż ignorowana Cornelia.
- Kochanie? – zagadnęła
płaczliwie, podchodząc do swojego chłopaka.
- Czego? –
burknął do niej Carter, obdarzając ją nienawistnym spojrzeniem spod swojej
platynowej grzywki.
- Jestem
zmęczona i nie chcę dalej iść… I wszystko mnie boli… I chce mi się pić… -
Wyliczając, blondynka ufnie oparła głowę na umięśnionym ramieniu mężczyzny.
Długo to nie trwało, bo Carter ze złośliwym śmiechem odsunął ją od siebie. No,
odsunął to za słabo powiedziane. Dziewczyna aż się zachwiała pod wpływem jego silnego
odepchnięcia.
- I co mnie to
obchodzi? – zapytał obojętnie, śmiejąc się przy tym złośliwie i drwiąco. – Jak
dla mnie możesz nawet tutaj zostać i niech cię zeżrą wilki, będę miał nareszcie
święty spokój!
Claire z
Marcem zanieśli się radosnym kwikiem, a oczy Cornelii wypełniły się łzami.
- Więc mnie
nie kochasz? – załkała cicho.
Teraz trójka
mafiarzy ubawiła się na całego, Claire aż zgięła się w pół, rycząc ze śmiechu.
- Za co ja muszę słuchać takich rzeczy?! –
Parodiował Carter, składając ręce jak do modlitwy. – Nie, idiotko, ja nikogo
nie kocham – wyjaśnił blondynce, gdy już przestał się nabijać z jej poważnego
pytania. – I wbij to sobie w końcu do tego głupiego łba.
- Chodźcie,
idziemy, bo nam Croftowa znowu zniknie z oczu! – Marc pociągnął brata za sobą.
Cornelia
chwyciła się ostatniej deski ratunku:
- Przecież
poszedłeś ze mną na wesele! – wypomniała z rozpaczą. – Myślałam, że to coś
znaczyło!
- A i owszem!
– Carter przystanął i obejrzał się na załamaną dziewczynę. – Dla mnie to
naprawdę dużo znaczyło, bo mogłem sobie popatrzeć na śliczną Larę w skąpej
sukience! Cóż to były za widoki, ach! – zwrócił się rozmarzony do rodzeństwa, a
po chwili z powrotem przeniósł swoje ciemne oczy na płaczącą Cornelię. - A
dlaczego poszedłem z tobą? – zapytał i roześmiał się głośno. - Bo mnie
zaprosiłaś! A teraz dasz mi spokój czy mam cię stąd sprzątnąć?
Cornelia nie odpowiedziała, tylko się jeszcze mocniej rozpłakała.
Potykając się nieustannie i chlipiąc pod nosem, szła za trójką rodzeństwa w
stronę Upiornego Hotelu, nad którym zdążyła się już rozpętać burza.
CDN
* W drugiej części opowiadania, Lara musiała odszukać dwie
części Mitu, aby pozbyć się ciążącej nad nią Klątwy Sztyletu Xian. Drugą część
zapisków odnalazła w miejscu, do którego przedostała się przez teleporter,
dlatego już wiedziała jak się tam dostać. Więcej o tym w ”Lawendowym Czarze”, Rozdział 11 – „Fay”.
Szkoda, że ten rozdział był taki krótki. Najkrótszy ze wszystkich w tej części. Czytało się go tak łatwo i szybko, że się wyrobiłam w jakieś 5 minut ;)PYK! Nagle się skończyło. Ale w jakim momencie! Burza się zaczyna, a rozdział kończy ;) A burza to zwiastun zła wszelkiego :D
OdpowiedzUsuńRouglas się przeliczył. On naprawdę sadził, że wyrażeniem "do chrzanu" zdoła przemówić Larze do rozsądku? Jak ona się zaweźmie, to jej czołgi nie odciągną od celu, a tym bardziej człowiek :D Czuję, że nawet Amelka jej za specjalnie nie przekonała. Zachowywała się tak, jakby wiele razy to słyszała.
Himalaje...nieziemsko wysokie góry, oszalały wiatr i śniegu jak na złość cała masa...a Lara zarzuciła zwykłą kurteczkę na koszulkę i leci na akcję. Ach,ta to jest uparta.
Najbardziej rozbawiła mnie akcja z Cornelią przy tym drzewie. Spódniczka, spódniczka, spódniczka - paniusia z miasta ;) Dziwne, że ona jeszcze tam się trzyma o własnych siłach. Ale też mi jej jest szkoda. Jest taka naiwna i łatwowierna. Już w tamtym rozdziale czułam, że długo nie pobędzie z Carterem. Wredny z niego facet, trzeba przyznać. Ma charakterek...
I to by było na tyle.
Jeszcze serdecznie dziękuję za informację o moim blogu.
I osobiście proszę, żeby następny rozdział był dłuższy. Ten był świetny, bo lubię wszystko z zakresy duchów, więc jak najbardziej cool. Mogę mieć tylko nadzieję, że ten klimat utrzyma się przez resztę opowiadania :D
Podejmuję trzecią próbę skomentowania tego rozdziału. Tym razem piszę w Wordzie, aby mi się nie skasowało przypadkiem przez brak internetu, czy jeden głupi klawisz. Ale widzę, że chyba nie tylko ja mam takie problemy, skoro tak mało komentarzy jest pod rozdziałem.
OdpowiedzUsuńWięc zacznę od Lary. Fajnie, że odzyskała swój normalny, twardy wizerunek osoby niedającej się zwieść z tropu. Wreszcie stara, kochana Croft wróciła i jest gotowa na kolejną przygodę. Tylko tak się nagle urwało… Czuję niedosyt, a tu ciągle nie ma ciągu dalszego! ;)
Teraz Carter. Powiedział, że nie kocha Cornelii. Ok, ale nie zgodzę się z tym, że nie kocha nikogo. Bo kocha. Widać, że zakochał się w Larze, co jest ciut dziwne, ale Carter to nie jest osoba normalna. Tylko jakim cudem udało mu się wypatrzyć Larę w takim miejscu? Co on robił za chatką Fay? Śledził Corft od początku? Z całą swoją grupą i jęczącą Corny? Hmm…
Długo myślałam, co napisać o Cornelii i stwierdziłam, że tego się nie da skomentować. Dziewczyna przeszła samą siebie myśląc, że facet, który o mało jej nie zabił i lekceważył przez cały czas może ją kochać. Po prostu nie mam na nią słów.
Claire, Claire, Claire…. Czy ty naprawdę jesteś aż tak głupia, że nie widzisz, czy jest ta zakichana mgła, czy nie? Ale rodział genialny. Niby nic się nie działo, ale właściwie było wszystko. Akcja, napięcie, tajemnicze zniknięcia, humor, miłość, złamane serce. Tak jakby cała książka w jednym tekście. Pati… Czemu tu nie ma następnego?!
Pozdrawiam i przepraszam za tak długą zwłokę. Ale dwa razy mi się skasował komentarz i obraziłam się na komputer, a potem trzeba było szybko działać, aby mieć wyższe oceny i w zasadzie dopiero teraz znalazłam czas. Nie zwlekaj z kolejnym rozdziałem! Uci
PS. Word to był dobry pomysł, bo znowu coś wcisnęłam!
Cieszę się niezmiernie, że się odezwałaś i dziękuję Ci za to. :* Myślałam, że wszyscy o mnie zapomnieli oprócz Izy... Miło wiedzieć, że ktoś jednak pamięta. :)
UsuńCo do nowości to nie mam niestety dobrych wieści, popadłam chyba w tak zwanego, często się przytrafiającego "doła twórczego" i od dłuższego czasu usiłuję z nim walczyć. Na razie bez skutków. :( Wszystko mi się wydaje do niczego, wszystko bez sensu... Normalna depresja chyba mnie dopadła. xD
Tak czy siak nie wiem kiedy będzie następny rozdział i czy w ogóle będzie,.. Może za kilka dni się rozchmurzę i inaczej będę gadała. :) Na razie jestem pesymistycznie nastawiona do wszystkiego. :(
Zdradzę Ci na koniec coś pocieszającego, mianowicie, że od kilku tygodni pracowałam nad pewną niespodzianką, nie jest skończona i daleko jej do zakończenia, ale kiedy minie mi ten dół to postaram się kontynuować swoje prace... I być może pod koniec wakacji będą tego efekty. :)
Tymczasem pozdrawiam, raz jeszcze dziękuję, że napisałaś, że kochany Word nie zawiódł, dzięki i trzymaj się mocno! :)
Cudowny rozdział, czytałam już w maju ale na telefonie i do tego czasu nie komentowałam bo trudno na tym (telefonie, oczywiście!:D) złomie napisać coś..;/
OdpowiedzUsuńMało komentarzy - ale jestem pewna,że nikt o tobie nie zapomniał. Ja czytam dużo blogów ale ich nie komentuję, może inni mają tak samo :)
Czekam na następny rozdział, rozchmurz się, odpocznij.
Pozdrawiam :*/ Ola
Dziękuję Ola, miło Cię "słyszeć" :)
UsuńMartwię się.
OdpowiedzUsuń